Drewno, wentylacja i paroizolacja
Mamy remont w domu. Lekkomyślnie postanowiłam wymienić kabinę prysznicową. Tylko kabinę. Lekkomyślnie, bo zapomniałam już, że kilka lat temu postanowiłam wymienić tylko zepsuty blat w kuchni, a wyszła totalna wymiana szafek i sprzętu AGD włącznie z przeróbką hydrauliki. Dwa miesiące żyliśmy w remoncie, bo remont robił się głównie po pracy. Masakra.
No więc postanowiłam wymienić kabinę, a potem już poszło gładko: nowa wanna, nowa umywalka, stelaż stary, ale miska nowa, bo stara pęknięta. To jak nowa ceramika to i podłogę wymienimy, bo niektóre płytki pękły (fundament zapracował). No i ścianę między łazienką a sypialnią warto by dodatkowo wyciszyć przy okazji.
Do tego zmierzam.
Chcieliśmy wymienić wełnę, więc wybiliśmy płytę gipsową (radzę zdjąć wcześniej wszystko ze ściany po drugiej stronie, bo i tak spadnie ;)) i zdjęliśmy paroizolację. Pokazało się drewno. Suche, piękne, niezniszczone, niedotknięte grzybem ani jakąkolwiek inną chorobą. Zdjęliśmy płytki i gips ze słupa. Pod płytą gipsową nie było paroizolacji. Drewno słupa było suche i czyste. Żadnej zgnilizny.
Reasumując:
Dom stoi ponad 12 lat. W domu mamy wentylację grawitacyjną. W łazience jest oczywiście mechaniczna. Jak wentylator nie działa to komin wentylacyjny nie za bardzo działa, bo dom jest niski i za mała różnica ciśnień. Paroizolacja, o której na mądrych forach piszą mędrcy, że jest konieczna nie istniała na drewnianym słupie, więc powinien był słup dawno zgnić. Tymczasem od budowy domu minęło 12 lat, a drewno jak było piękne tak jest.
To gdzie tu sens zakładania rekuperacji?